Książkowo 04
Dzisiaj opowiem Wam o książce nieco innej od tych, które zwykłam czy magicznej lalki Karoliny, która uciekła do ludzkiego świata z ogarniętej wojną krainy lalek oraz żydowskiej dziewczynki imieniem Rena, którą samotnie wychowuje tata.
Przyjaciele wkrótce będą musieli stawić czoła okropnościom niemieckiej okupacji, próbując użyć swojej magii, aby uczynić świat choć troszkę lepszym.
Rzeczą, która bardzo mi się podoba w „Lalkarzu…” jest fakt, że książka uczy dzieci empatii i odwołuje się do dziecięcej otwartości, wrażliwości i ciekawości. Uczy, że można żyć w zgodzie z kimś, kto – na przykład – wyznaje inną religię i wzajemnie sobie pomagać, nie tylko w trudnych czasach wojny. I tak w książce znajdziemy polskich wyrostków rzucających w Żydów kamieniami, ale też polskiego księdza, który uratuje żydowskie dzieci. Wszystko to przeplata się z wątkami z legend i baśniową magią.
…w budynku z kominem, stojącym w ponurej Krainie Brzóz, nie działała już jednak żadna magia.
Ludzie wprawdzie umierają, ale dobro, jakie uczynili, pozostaje na świecie na zawsze, wydając owoce.
My także, chociaż żyjemy w czasach pokoju, możemy zdecydować, jak wykorzystamy naszą metaforyczną magię. Taki morał płynie z książki „Lalkarz z Krakowa”.
Lektura tej książki była ciekawym doświadczeniem i myślę, że jeśli macie dzieci, które zaczynają się interesować historią – możecie śmiało podrzucić im „Lalkarza…”. Wcześniej jednak przeczytajcie książkę sami.