Książkowo – „Najważniejsze to przeżyć”
Początkowo ta historia wydaje się mieć – mimo zakończonej chwilę temu wojny i ukazanych w tle problemów – optymistyczny wydźwięk. Rodzina, która przetrwała wojnę na podwarszawskiej wsi wraca do zrujnowanej stolicy i stara się zacząć od początku normalne – cokolwiek to oznacza – życie.
Każdy z członków rodziny, mimo problemów i traum (ale po wojnie przecież każdy ma jakieś problemy i traumy, najważniejsze, że wszyscy żyją!) radzi sobie jak może, ale im dalej brniemy w treść książki, tym wszystko staje się bardziej skomplikowane i depresyjne.
Autorka książki zastosowała ciekawy zabieg – narratorem jest kolejno każdy z członków rodziny.
Nastoletnia córka – bardzo zaradna i wygadana dziewczynka, jej starsza siostra – nieszczęśliwie i beznadziejnie zakochana studentka, matka – przedwojenna nauczycielka, która znalazła pracę w redakcji lokalnej gazety i ojciec – i przed wojną i po wojnie pracujący jako lekarz, wykonujący swoją pracę z wielkim oddaniem, ale przypłacający to wycieńczeniem. Mnie do gustu przypadło najbardziej spojrzenie młodej Mirki – mimo chaosu, gruzów i śmierci młoda nie traci wytrwałości, chęci do działania ani pogody ducha.
Kiedy czytam autentyczne obozowe wspomnienia, wiem że w 99,9% przypadków dana sytuacja skończy się tragicznie. Tutaj zdecydowanie bardziej ma się nadzieję na szczęśliwsze zakończenie. Ta książka to beletrystyka, ale przecież nie o tęczowych jednorożcach, tylko o naprawdę trudnych pod każdym względem i niejednoznacznych czasach. I takie tragiczne rzeczy jak w finale książki przecież bardzo często się wtedy zdarzały. Ale pewnie łatwiej pogodzić się z takimi sytuacjami podczas trwania
wojny, niż tuż po jej zakończeniu…
Polecam.