Dzisiaj było dość upalnie – w końcu mamy lato… Zdecydowaliśmy więc, że pójdziemy z Niurką na dłuższy spacer dopiero po 18:00. Stwierdziliśmy, że najpierw pojedziemy do centrum handlowego dokupić saszetek dla kitków w sklepie zoologicznym, a potem pojedziemy z Niurą do naszego parko-lasu za kościołem.
Niura początkowo czuła się w tym paku nieswojo – było dużo ludzi, nowych zapachów, bodźców, wrzeszczących dzieci, ludzi na rowerach oraz innych psów. Na szczęście po chwili jej ogonek znowu zawinął się w precelek i zaczęła zwiedzać nowe miejsce.
Doszliśmy do końca asfaltowej drogi, tam gdzie przebiega DTŚ. Przeszliśmy pod mostem i zaczęliśmy iść ścieżką między DTŚką a lasem. Poza tym, że zważywszy na wieczorną porę atakowały nas komary, wszystko było w porządku. Niurka dreptała dzielnie, węsząc i chłonąc nowe bodźce.
Następnie dróżka skręciła w las i wyszliśmy na drogę wzdłuż ogródków działkowych. No i tutaj miała miejsce bardzo nieprzyjemna sytuacja (z którą niestety musi się w końcu spotkać każdy właściciel psa). Otworzyła się jedna z bramek i wyszli jacyś ludzie, z wyglądu niestety Sebixy i Karyny będące w stadium przemiany w Januszów i Grażyny. Stali przy otwartej furtce i rozmawiali, doszliśmy do nich i… z działki nagle wyleciał amstaff. Co gorsza, nie typowy amstaff, tylko jakiś przerośnięty mix, chyba z mastiffem. Nie był agresywny, ale Niura solidnie się wystraszyła, więc się jeżyła i zaszczekała. Mówię grzecznie: “czy mogą państwo zabrać psa?”. Otrzymałam standardową odpowiedź debila: “ON NIE GRYZIE”. Mój facet zdenerwował się i odpowiedział: “Nie gryzie! Do czasu, aż kogoś nie pogryzie”, na to typ zesrał się, że to nasza Niura jest agresywna. Niura zareagowała normalnie, bo się wystraszyła – ja też bym się wystraszyła, gdyby nagle w lesie wyskoczył na mnie wielki goryl. Jako, że zapowiadała się scysja, Miś był zdenerwowany, a typki podpite i skore do inby niczym bojowe samczyki koguciki, powiedziałam tylko: “nasz pies jest na smyczy”. Coś tam jeszcze poburczeli, poszliśmy dalej.
Potem jak wracaliśmy do auta, podleciał do nas jakiś kundelek, również bez smyczy, ale był mały i spokojny, więc pieski tylko się powąchały i Miś delikatnie odgonił tego małego.
Co jest nie tak z ludźmi?! – to oczywiście było pytanie retoryczne. Mam pełną świadomość faktu, że takie akcje będą się zdarzały, bo ludzie to idioci. Psów nie winię, że mają nieodpowiedzialnych, bezmózgich właścicieli.
Niura wychodziła się porządnie i to tak, że po powrocie do domu w końcu zjadła całą swoją karmę, zamiast wybrzydzać (co miało miejsce od rana). :) A teraz towarzystwo śpi na kanapie oraz w pobliżu kanapy na dywanie. :)
Co jest nie tak z ludźmi? Każdy żyje w swoim świecie i to reszta ma się do nich dostosować, a i wyobraźnia malutka…
U nas tez było parno i spacer nie dał spodziewanego wytchnienia. W dodatku w każdym ogrodzie ujadające psy, więc co krok podskakiwałam ze strachu, ze taki wilczur z innym wielkim psem przeskoczy przez płot. Dziwię się właścicielom, że im nie przeszkadza, gdy ich pies szczeka na wszystko, co się rusza…
W pełni Cię rozumiem… Ja akurat nie boję się psów, a mój facet nazywa się Misiem nie bez powodu – ma 192 cm i posturę niedźwiedzia. Mało który pies i koleś do niego podskoczy. Ale shiba nie ma szansy z amstaffem, ludzie faktycznie nie mają wyobraźni. :( Koleżanka, od której adoptowaliśmy Niurę ma shiby od 2017 roku i mówi tylko: "no… przyzwyczajajcie się".
Swoją drogą, mam znajomą, której sąsiedzi mają psiaki ze schroniska i one mają bardzo silny lęk separacyjny. Potrafią wyć wniebogłosy godzinami… Znajoma mówi, że jak ma urlop czy L4, to można zwariować. Właściciele zdają się mieć to gdzieś, mimo skarg sąsiadów – jak są w domu, to psy nie wyją…
Psów nie boje się, ale te zza płotów wyskakują nagle!
Samotne psy na osiedlu to plaga, a te hałaśliwe, to wina złego prowadzenia przez właścicieli. trudno mieć pretensje do psa, prawda?