Wpadł do nas dzisiaj facet mojego kuzyna (kuzyn z ciocią jechali w jakiejś sprawie do dalszej rodziny) i postanowiliśmy wybrać się na spacer. Najpierw padł pomysł wizyty w ogrodzie botanicznym, ale wiadomo było, że w wolny dzień przy takiej pogodzie będą tam tłumy ludzi – a to nie jest zbyt duży teren. No to pojechaliśmy do Parku Kultury i Wypoczynku w Gliwicach.
Opowiedzieliśmy naszemu gościowi (nie jest Polakiem, nie mówi po polsku i tutejsze realia oraz historia to dla niego egzotyka) o Zameczku Leśnym i z grubsza o historii parku oraz skomplikowanych sprawach narodowościowych tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Pogoda była świetna, ale im bardziej zapuszczaliśmy się w głąb parku, tym bardziej się chmurzyło… I zaczęło grzmieć. No i oczywiście w ciągu nawet nie 10 minut nastąpiło oberwanie chmury. :) Przemokliśmy wszyscy do suchej nitki, oczywiście łącznie z Niurą. Do samochodu daleko, a wokół żadnego miejsca, gdzie można było przeczekać ulewę.
Kiedy doszliśmy do auta – przestało padać i znowu wyszło słońce. :) Na pociechę kupiliśmy sobie bardzo smaczne lody w stojącej na parkingu budce.
Jakieś problemy na łączach, wpisuje drugi raz.
U nas padało dopiero w nocy, grillu syna się udał.
Gratuluję znajomości języka, bo tłumaczyć gościowi to wszystko po angielsku…no, no.
Ja z językiem w miarę dobrze, ale do ideału jednak daleko. ;) Mój facet poradził sobie dużo lepiej. :)